W końcu wiosna, prawda?
No już połowa lata :")
Cześć!
Ten post piszę od ponad miesiąca kilku miesięcy, a chciałam coś wrzucić jeszcze w zeszłym roku... Także (lekko) spóźnione, wszystkiego dobrego w 2024!
Dzisiaj mała odmiana - zdjęć będzie sporo.
Pierwsza sprawa, jest to chyba jedna z największych zmian w ostatnim czasie, nareszcie zainwestowałam w Adobe! Oznacza to, że teraz mam do dyspozycji zarówno Lightrooma, jak i Photoshopa (a nauka obsługiwania ich cieszy mnie równie bardzo co comiesięczna sumka pobierana z mojego konta).
Zdjęcie wyżej (klacz mustang, Schleich 13 806) jest pierwszym którym się bawiłam w Lr.
To też sprowadza nas do kilku spraw - raz, zdjęcia nie są utrzymane w jednym tonie, obecnie po prostu się bawię i próbuje zrozumieć o co mi właściwie z obróbką zdjęć chodzi. Dwa, jest sporo zdjęć, które przyznaję, że normalnie bym odrzuciła, ale (wiecie jak to jest, jak się czymś podekscytujemy, prawda?) tutaj dałam im szansę. A Wam wyjątkowo wrzucam do wglądu wszystko, najprawdopodobniej spora część tych zdjęć nie ujrzy światła dziennego nigdzie poza tym blogiem, hah. Trzy, to już na marginesie, ale oczywiście nie ze wszystkiego jestem zadowolona.
A żeby wrzucić coś jeszcze malutkiego, gratisowego, chciałam też spróbować w coś innego niż konie - także mamy gorące kółka. Nie wiem czy pójdę bardziej w tę stronę, ale jest to na pewno coś nowego (no i nie oszukujmy się, las bardziej pasuje do zwykłych koników niż tych mechanicznych...).
Swoją drogą, czy u Was te zdjęcia też są tak fatalnej jakości? Od jakiegoś czasu, przynajmniej u mnie, dopóki się nie kliknie i nie załaduje każdego zdjęcia osobno, to naprawdę szkoda patrzeć i to zarówno ze starszymi postami, jak i już podczas pisania nowego.
Coś o czym wspominam chyba za każdym razem kiedy publikuję zdjęcia z lasu, nadal pamiętam jaka to kiedyś była dla mnie zmora, haha.
Taaak, bardzo dużo zdjęć w wersji pionowej i poziomej, a zaraz jeszcze przejdziemy do takich które różnią się jedynie niewielkimi zmianami w obróbce...
Ta informacja jeszcze nie padła, ale tak, dzisiaj towarzyszą nam dwie klacze (oczywiście poza mustangiem z pierwszego zdjęcia), obydwie to modele Collecta, z serii Deluxe - luzytańska nr 89 665 oraz pełnej krwi angielskiej nr 89 578].
No i jeszcze zrobiłam taki jeden halterek, o dziwo jeszcze nie zapomniałam jak to się robi, haha.
Ale trochę mnie tu nie było, także chyba czas przejść do tej tradycyjnej części - gdzie zdjęcia figurek będą się przewijać (tym razem wyjątkowo macie wgląd w cały folder - to co wyszło, to co nie wyszło, a do tego zdjęcia terenu, które akurat są w całkowicie surowym stanie), ale mówić będę o tym co tam u mnie. W końcu trzeba się trochę poatencjonować! Pół żartem, pół serio, minęło kilka miesięcy od ostatniego wpisu i trochę rzeczy zdążyło się pozmieniać.
Przelecę najpierw z rzeczy o których pisałam ostatnio, przede wszystkim tak jak szybko się pochwaliłam, tak szybko się zmieniło. Mój laptop już się przeważnie nie łączy z wifi w PKP, a jak już to odświętnie *tutaj możecie zobaczyć roztapiającą się emotkę*.
A! Ale oczywiście mój laptop to nadal mx5! Absolutnie go uwielbiam, a dotykowy ekran całkiem się przydaje przy obróbce zdjęć i czyszczeniu rozdziałów, jako że od jakiegoś czasu pomagam przy tłumaczeniach na polski - manhw, webtoonów i tego typu komiksów.
A jeśli chodzi o studia, przygoda w Łodzi się kończy skończyła.
Etnologii i antropologii nie będę kontynuować, od października będę studiować na innym kierunku, ale już w Krakowie (czyli to przed czym całe życie uciekałam, heh). Zobaczymy co prawda czy na pewno podołam, bo jednak mam suuuuper duże obawy przed samą uczelnią - AWF w Krakowie trochę mnie przeraża.
To wiąże się też z dachem nad głową, czyli... nie mówię, że na zawsze ale moja internatowo-akademikowa przygoda również się kończy, ten wpis jest pisany z mieszkania! Co prawda nadal trochę żyję na walizkach, a w kuchni jedyne co działa to lodówka, czajnik i turystyczna kuchenka, ale nadal. Częściowo się spodziewałam, częściowo chyba nie aż tak, ale moja głowa ma naprawdę duży spokój kiedy mogę się zamknąć sama w tej krakowskiej pieczarze, haha.
A to oznacza, że wreszcie będę sprzątać po swojemu, robić pranie kiedy chcę (jak już dorobię się pralki), a chodząc spać nikt nie będzie mi świecił światła w nocy o północy... Można powiedzieć, że skupiam się na tych dobrych aspektach, ale tak, czuję naprawdę spore podekscytowanie! Zawsze marzył mi się kącik, który mogłabym urządzić po swojemu, także mam nadzieję, że tutaj się to uda.
Od ostatniego wpisu minęło naprawdę sporo czasu, dlatego to wszystko może wyglądać jakby bardzo wiele się zmieniło w moim życiu (a, do czego jeszcze niżej przejdziemy, przy okazji pozbyłam się naprawdę sporej części swoich oszczędności i wypłat), jednak w rzeczywistości są to bardzo spokojne, momentami wręcz nudne miesiące. Taki urok wakacyjnego czasu, że mam wrażenie jakby nic się nie działo.
Pojawia mi się też więcej zleceń z roboty (tak to właśnie jest, jak się wszystko budzi do życia po zimie), a ja staram się brać wszystko co dają. Także może nawet nie wiecie, ale jest spora szansa, że mnie spotkaliście, bądź spotkacie, podczas różnego rodzaju wydarzeń, zarówno w Łodzi, jak i Krakowie czy nawet Warszawie.
Ciężko teraz wypisać wszystkie wydarzenia podczas których pracowałam przez ten czas, bo trochę się tego uzbierało. Na uwagę jednak zasługuje na pewno Open'er, Siatkarska Liga Narodów czy dwa koncerty Justina Timberlake'a.
Pisząc ten post poprzednio, wspomniałam tutaj o mojej najdłuższej zmianie - 13,5h w Warszawie, podczas koncertu Agnieszki Chylińskiej. Open'er pobił ten rekord, bo na terenie festiwalu spędzałam średnio 15h przez 4 dni pod rząd.
Finał VNL w Łodzi uświadomił mi jak bardzo chciałabym pracować w przyszłości podczas tego typu wydarzeń, tak jak pokochałam koncerty, tak praca przy wydarzeniu sportowym zdecydowanie to podbiła. Dodatkowo udało mi się obejrzeć większość meczów które mnie interesowały - oczywiście te gdzie grała polska drużyna, ale (oczywiście szeptem i pod stołem) jeszcze bardziej uwielbiam oglądać grę japońskiej drużyny. A że jeszcze mam jako 'pamiątkę' identyfikator z tego wydarzenia - czego chcieć więcej?
Tutaj mogę Wam przedstawić takie moje małe pracownicze marzenia, które z czasem nawet się spełniają w tej robocie - raz, praca w koszuli i krawacie, nie wiem dlaczego ale ten dress code mi się podoba. Możliwe że to przez moją niespełnioną miłość do koszul. Dwa to właśnie identyfikatory, chciałabym mieć możliwość zgarniania takich z każdego wydarzenia w jakim uczestniczę, ale niestety to tak nie działa. To akurat może wynikać z tego, że identyfikatory ze smyczkami to właściwie jedyne pamiątki jakie rzeczywiście pozwalam sobie zbierać. I pamiętam, że było trzecie, ale główka nie pracuje, więc zostawimy tą informację na inny czas.
Pozostając jednak w tematyce koncertowej, całe życie unikałam chodzenia na tego typu wydarzenia (ze względu na brak towarzystwa). Ale! Piętnastego marca, dwie godziny przed otwarciem bramek, kupiłam bilet na The Rose w Krakowie!
I tak, było to bardzo spontaniczne i szalenie dla mnie stresujące, ale ostatecznie okazało się to świetną decyzją, a możliwość posłuchania chłopaków na żywo była przecudowna! Jak tak próbuję sięgnąć pamięcią wstecz, to niektóre piosenki od nich słuchałam już lata temu, także usłyszenie tego na żywo było niesamowitym momentem.
Utwierdziło mnie to też w przekonaniu, że chyba powinnam nieco częściej robić rzeczy na które mam ochotę, haha.
No i jeśli chodzi o samotne wycieczki, w zeszłym tygodniu dawno temu (równie spontanicznie) wybrałam się do teatru na inscenizację Zemsty A. Fredry w teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi, oczywiście byłam chyba jedyną osobą na sali, która nie była ze szkolnej wycieczki, hah. Ale tak, teatry świetna sprawa (i podobnie jak opera, bilety można kupić w naprawdę przyjaznej cenie! co zawsze wydawało mi się niemożliwe), a to przedstawienie było naprawdę satysfakcjonujące.
Nie ma co ukrywać, z lektury niewiele pamiętałam, właściwie nic (tak między nami, ale nigdy jej nie przeczytałam...), także można powiedzieć że podeszłam jak do czegoś nowego. Szczególnie upodobałam sobie postać Papkina, którego chyba ciężko było nie darzyć sympatią.
A obecnie?
Chyba największe wydarzenie na tym blogu - kupiłam aparat.
Troszkę to trwało, każdy kto mnie zna dłużej, już od dobrych kilku lat, wręcz zbliżających się do dekady, wie że ciągle powtarzałam jak bardzo chcę to zrobić. No i padło, mam bezlusterkowca Sony (czego nie planowałam, ale widać że daleko nie uciekłam, bo dla przypomnienia - wszystkie zdjęcia do tej pory, włącznie z większością w tym poście, są zrobione starym kompaktem Sony) i jeden obiektyw, a na dniach na pewno będę zamawiać drugi, nieco bardziej przygotowany do większości zdjęć jakie pewnie będę robić w najbliższym czasie.
No i tak, znowu, uczenie się jak to wszystko działa to nie jest może moja ulubiona forma rozrywki, nad czym trochę ubolewam, ale niestety sprzęt elektroniczny nigdy nie był moim konikiem.
Zdjęcia obecnie robię głównie gołębi które tak namiętnie przylatują do mnie na balkon, a korzystając też, że mój sprzęt się nadaje się doskonale do nagrywania - zrealizowałam mój malutki pomysł, na naprawdę krótkie nagranie.
Oj zdecydowanie nie powinnam wrzucać w jeden post tak wielu zdjęć, zwłaszcza, że po takim czasie większości z nich nawet za bardzo nie lubię, haha.
Chodzę też czasami grać w siatkówkę, udało mi się zebrać grupkę ludzi i przeważnie raz czy dwa w tygodniu spotykamy się na gierkę.
Próbuję też lekko wrócić do czytania książek, jeśli chodzi o taką która w ostatnim czasie jakoś bardziej odcisnęła się na mojej pamięci, zdecydowanie wspomniałabym o Portrecie Doriana Graya od Oscara Wilde'a. Przekleję Wam niżej moją opinię z LubimyCzytać, z czego nie jestem do końca dumna, ale powtarzając słowa jestem pewna, że o czymś zapomnę. Też daję uwagę, bo jest tam schowany mały spoiler! Dlatego jeśli nie chcecie się na niego narażać, po prostu przeskoczcie ten kawałek tekstu.
Jest to jedna z niewielu książek o których rzeczywiście rozmawiałam z innymi ludźmi po jej przeczytaniu - bo tak bardzo czułam potrzebę wymiany opinii.
Szczerze mówiąc za Doriana wzięłam się w ramach takiego wolniutkiego zapoznawania się z klasyczną literaturą, o dziwo moja wiedza o czym będzie ta powieść, przed jej czytaniem, była bliska zeru.
Pierwsze zaskoczenie - szalenie dobrze czyta się tę pozycję. Do tego stopnia, że zaczęłam myśleć, że to ja jestem na fali i tak świetnie mi idzie w czytanie (obecnie czytana "Katedra Marii Panny w Paryżu" pokazała, że to jednak się myliłam). Jak na książkę napisaną lata temu, uważam, że język jest naprawdę przystępny dla współczesnego czytelnika.
Do wydarzeń związanych ze śmiercią Sybilli byłam szczerze zachwycona, mimo tego że nigdy nie podkreślam zdań w książkach, ba, nigdy nawet nie wiedziałam co właściwie miałabym zaznaczyć, tak tutaj cytaty które chciałam zachować na później - pojawiały się jedne po drugich. Bardzo dużo zdań z którymi mogłabym się utożsamić lub takich które mam wrażenie, że niosą pewną wartość, nawet jeśli nie są niczym odkrywczym. Właściwie przez pierwsze kilka stron myślałam, że nigdy nie skończę dodawać cytatów na LubimyCzytać, ale ostatecznie po prostu postanowiłam nie dodawać żadnych.
Po śmierci Sybilli już totalnie odczułam pełne wariactwo związane z tym jak myślą bohaterowie, ale uważam, że nadal świetnie się czytało. Wyjątkowo jeden rozdział był dla mnie ciężki do przebrnięcia (tam gdzie Dorian wymienia co to nie on),ale dosłownie tylko ten jeden.
W ramach ciekawostki też dodam, jako że zaczęłam na takie rzeczy zwracać nieco większą uwagę po zajęciach z rozkładu zdań na studiach, spotkałam się tutaj z najdłuższym zdaniem jakie kiedykolwiek widziałam w literaturze.
Zakończenie nie było dla mnie absolutnie żadnym zaskoczeniem, chyba od samego początku wiedziałam gdzie to może zmierzać.
"Portret Doriana Graya" mimo wszystko czytałam miesiąc temu, zapewne pisząc opinię na świeżo byłaby ona nieco ciekawsza, zawierająca więcej wątków. Jednak to co pozostaje niezmienne to to, jak bardzo mi się ten tytuł spodobał. Chyba pierwszy raz (no możliwe, że drugi jeśli wliczymy "Draculę") mogłam odczuć, że książka uznawana jest za swego rodzaju klasykę nie bez powodu, dlatego myślę, że warto ją chociaż spróbować przeczytać.
Po Dorianie wzięłam się za Katedrę Marii Panny w Paryżu, znaną jako Dzwonnik z Notre Dame, od Victora Hugo, ale niestety po kilku rozdziałach doszłam do wniosku, że to książka na inny czas. Dlatego obecnie zaczytuję się w Buszującym w zbożu (J.D. Salinger), a jako że dostałam na urodziny Kuchnię Książek (Kim Jee Hye), to pewnie będzie to kolejna pozycja w kolejce.
Przez te kilka miesięcy, jak jeszcze byłam w Łodzi, korzystałam z darmowego dostępu do Legimi, który przysługuje studentom UŁ. Pozwoliło mi się to też trochę przekonać do audiobooków, z którymi zawsze miałam problem.
Co jeszcze, co jeszcze?
Skoro jestem teraz w centrum dużego miasta, jakim Kraków zdecydowanie jest, nareszcie ma też dla mnie sens korzystania z aplikacji Too Good To Go i wczoraj udało mi się odratować pierwszą paczkę.
Na przestrzeni ostatnich miesięcy przekonałam się też trochę do kawy i nieskromnie powiem, że moja kawka mrożona mogłaby się znaleźć w menu mojej domowej kawiarenko-restauracjo-barze, szczerze uwielbiam ją pić.
Nie jestem zbytnio zadowolona z tego wpisu, szczerze to przyznaję, ani tekstowo, ani zdjęciowo, nie wypada to dla mnie satysfakcjonująco. Doszłam jednak do wniosku, że trzeba po prostu wreszcie przełamać tą barierę, więc wrzucam co w tej chwili jestem w stanie zrobić, zbyt długo próbowałam 'coś' napisać. Sam fakt, że zdjęcia tutaj użyte są z lutego i marca, mówi sam przez siebie.
Dlatego wybaczcie mi, mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła pokazać tu coś ciekawszego. Chociaż nie jestem pewna na ile jeszcze będę robić zdjęcia figurek.
Pozdrawiam Was równie ciepło co panująca za oknem pogoda
i oby do następnego, jeszcze w tym roku!
Hej, miło że się tu odezwałaś :D
OdpowiedzUsuńFaktycznie sporo ciekawych rzeczy się u Ciebie dzieje. Choć przyznam, że większość zarejestrowałam przeglądając insta 😜 (swoją drogą, inspirujesz do eksperymentowania w kuchni tymi jedzeniowymi relacjami, i chwała Ci za to, bo dla mnie wymyślanie obiadu to przykry obowiązek dorosłości...)
Niezmiennie kibicuję we wszystkich poczynaniach, mam nadzieję że podzielisz się wrażeniami że studiów i ogólnie życia w Krakowie. Pozdrawiam!
Naprawdę chciałabym częściej, nie ma szans, że kiedykolwiek zapomnę o tym malutkim miejscu w internecie, ale jest jak jest ):
UsuńNo właściwie, jak się mnie obserwuje na IG to już chyba nie ma po co tutaj zaglądać, haha. A kuchnia może być naprawdę świetnym placem zabaw (i to z wieloma korzyściami)!
Pozdrawiam cieplutko!